Gdzieś w zaciszu, z książką w ręku…

sport_nie_istnieje

Gdy na zewnątrz szaro i ponuro, kiedy kolacja wigilijna powoli zaczyna domagać się uwagi, kiedy urlopy przeminęły wraz z zielenią na drzewach – czas odpocząć. Wyjechać, uciec. Gdziekolwiek. Jedyna poważna decyzja jaką musimy w tym momencie podjąć, to – jaką książkę zabrać ze sobą.

Sport jaki jest każdy widzi. Ten amatorski, uprawiany wieczorami po pracy, w wolne weekendy albo na wakacjach, to zdrowie. Bieganie, pływanie, siłownia. Ważne, że można się poruszać. Ale zawodowy – biznes dla jednych, kalectwo dla drugich, a dla całego świata tania rozrywka. Od dobrych kilkunastu lat samo zjawisko sportu coraz poważniej zaprząta głowy socjologów, filozofów, historyków, ekonomistów… Nie bez przyczyny. Sport jest bowiem zjawiskiem społecznym, globalnym. W mniejszym albo większym stopniu wpływa na życie setek milionów ludzi na całym świecie. W swojej najnowszej książce, Sport nie istnieje, znakomicie udowadniają to Jan Sowa i Krzysztof Wolański, pokazując go jako jedną wielką machinę do zarabiania pieniędzy.

balladaI nawet jeśli przyjdzie komuś ochota na wskazanie pozytywnych aspektów zawodowego sportu (tutaj wystarczy sięgnąć do Jerzego Pilcha), to Sowa i Wolański rację niestety mają. Sama komercjalizacja sportu to (przynajmniej) połowa ubiegłego wieku. Wystarczy popatrzeć na piłkę nożną, która na pierwsze strony gazet na Wyspach Brytyjskich trafiła w latach 60., kiedy szczyt swojej kariery osiągnął pochodzący z Irlandii Północnej George Best. Swego czasu najlepszy piłkarz świata bardzo szybko zbudował imperium finansowe. Grał w reklamach, posiadał własną linię ubrań, perfumy. Do odpowiadania na tysiące otrzymywanych listów zatrudniał cały sztab. Był fenomenem – społecznym. W tamtych latach piłkarz mógł spokojnie wyjść na miasto, pójść do baru i nikt go nie zaczepił, nie poprosił o autograf. Inaczej było z Bestem, nie bez powodu nazywanym „piątym Beatlesem”. On jednak źle to znosił. Unikał tłumów. Marzył o tym, aby pojechać do Amsterdamu, usiąść gdzieś z boku z butelką piwa i obserwować jak toczy się życie. Marzenie proste, ale jakże prawdziwe.

tylko_mnieSam przynajmniej kilka razy w roku dochodzę do wniosku, że w zasadzie nie miałbym nic przeciwko temu, aby tak po prostu złapać walizkę i pojechać gdzieś. Chociażby dziś, chociażby jutro. Na miesiąc. Z wyborem zapasu lektur na ten czas nie miałbym żadnego problemu – co najwyżej problem bogactwa. Przede wszystkim najnowszy Szczepan Twardoch. Kto czytał Morfinę albo Króla ten wie, że Twardoch wciąga. Językiem, humorem, fabułą, dbałością o szczegóły. Nie inaczej jest z Balladą o pewnej panience. Kolejnym na naszym rynku fascynującym zbiorze opowiadań, które zdają się wracać do łask czytelniczo-wydawniczych. (Vide Kornel Filipowicz.) „Na pogrzeb mojej narzeczonej przyszedłem trochę jeszcze pijany, ale bardziej już na kacu, ubrany nieodpowiednio i w znakomitym humorze. Ojciec zmarłej patrzył na mnie spode łba, bo winił mnie za jej śmierć – i miał rację, byłem tej śmierci winien. Odpowiadałem za śmierć jego kwiatuszka, światełka żywota jego, to przeze mnie to liliowobiałe ciało leży w niezasłużenie białej trumnie, to przeze nie lakierowana biała trumna spoczywa w czarnym, przeszklonym karawanie, a konie na łbach niosą czarne pióropusze”. Wciąga, czaruje – Twardoch w najlepszej formie.

jak_zwierzeZapaść się między słowami równie łatwo w tomiku listów Ireneusza Morawskiego, pisarza, bohatera Opowieści dla przyjaciela, do Haliny Poświatowskiej. Tylko mnie pogłaszcz to uczucie w czystej postaci, to dowód na to, że w listach jest coś magicznego. Podobnie jak w olśniewająco wydanych quasi-albumach poświęconych paryskiej „Kulturze” i wrocławskiemu „Ossolineum”.

Jednak oba te tytuły w trakcie podróży byłyby odrobinę niewygodne do transportowania. Można więc sięgnąć po coś lżejszego. Chociażby Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą Charlesa Fostera, opowieść o tym, jak wygląda życie z perspektywy borsuka, jelenia i jerzyka. Z jednej strony podróż w świat przyrody, z drugiej dowód na to, jak daleko potrafi zaprowadzić człowieka pasja.

po_galicjiTej nie brakuje w twórczości Martina Pollacka, austriackiego eseisty, reportażysty, tłumacza, którego Po Galicji ukazało się niedawno na naszym rynku już po raz drugi, z czego można się tylko cieszyć. Jak bowiem pisał Ryszard Kapuściński, „książka Martina Pollacka pokazuje, jak wielkie możliwości artystyczne i poznawcze zawiera ten rodzaj pisarstwa, który Clifford Geertz określa mianem gatunków zmąconych. Bo Po Galicji jest i nie jest reportażem literackim, jest i nie jest esejem historycznym, jest i nie jest książką z antropologii kulturowej. Nie jest, ale zarazem jest tym wszystkim jednocześnie. I to na sposób nowatorski i znakomity”.

To tylko kilka świeżo wydanych tytułów. A jest przecież drugi tom listów Czapskiego i Heringa, Swing time Zadie Smith, Polska w sercu Europy Georga Minka, za chwilę ukaże się Zgiełk czasu, literacka opowieść o Dimitrze Szostakowiczu pióra Juliana Barnesa. Teraz tylko spakować się, kupić bilet, wyjechać, usiąść gdzieś na uboczu, czytać i jak Georgie Best – obserwować znad kartek jak toczy się życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Required fields are marked *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>