Opowiadać Wyspiańskim

Wyspianski

Pisanie jest prawdopodobnie jedną z najbardziej banalnych czynności spośród wszystkich uznawanych za przejaw posiadania tajemnych mocy. Jednocześnie jest czymś szalenie skomplikowanym.

„To nie takie proste zajmować czas ludziom”, mawia Hanna Krall. Jak nikt inny zdaje sobie sprawę z tego, jak trudnym zadaniem jest opowiadanie historii. Na początku jest ciekawość. Ciekawość własna autora. Zaczynając od jednego wspomnienia, zdjęcia, dokumentu trzeba zdecydować, czy chce się iść dalej w tę jedną konkretną opowieść, zbierać kolejne kawałki puzzli. Wszystko ze świadomością, że pełnego obrazu nigdy nie poznamy. Pierwsze kroki w takiej sytuacji często są najprostsze. Kilka pytań tłucze się po głowie, w kieszeni trzymamy strzępek informacji. Pełna beztroska. Z czasem jednak pojawia się chaos. Pytania mnożą się, zamiast kilku kartek targamy całe plecaki wiedzy, nie wiadomo też, w którą stronę iść. W takiej sytuacji nietrudno o chwile zwątpienia. Ale dopiero wtedy ostatecznie przekonujemy się, czy jesteśmy z tematem związani na tyle, aby pociągnąć go do końca. Swojego lub jego.

Praca_w_dywersjiKiedy pisałem Pracę w dywersji z odpowiednim nastawieniem emocjonalnym nie miałem problemu. Choć to praca naukowa, to jednak pisana pasją i ciekawością poznania tego, co niezrozumiałe. (Do dzisiaj. Kilka lat badań niewiele zmieniło w temacie.) Siadając do komputera wieczorem odchodziłem od niego dopiero rankiem. Efekt? Czterysta stron podobno niezłej książki, nagroda historyczna „Polityki”, nominacja do nagrody im. Tomasza Strzembosza i dziesiątki rozmów sprowadzających się często do stwierdzenia, że „to dziwne, ale tę książkę po prostu dobrze się czyta”.

Czasem napędu do pisania można nabrać w nieoczekiwany sposób. Od blisko dziesięciu lat przygotowuję biografię Tadeusza Wiwatowskiego, oficera AK, powstańca warszawskiego, historyka literatury polskiej. Przejrzałem w tym czasie setki wspomnień, dokumentów, relacji, niejednokrotnie luźno tylko związanych z jego historią. Fascynacja jego losami doprowadziła mnie do momentu, kiedy wśród ponad półtora tysiąca książek mam osobną półkę wydzieloną na książki Wyspiańskiego i o Wyspiańskim. Głównie starsze, przedwojenne edycje. Jest więc m.in. pierwsze wydanie Wesela, drugie wydanie Wyzwolenia z odręcznymi notatkami prof. Stanisława Cywińskiego (Tak przynajmniej zapewniał mnie znajomy antykwariusz.), „bohatera” jednego z wierszy Juliana Tuwima, kilka prac teoretycznych. Nie bez powodu. Wiwatowski w latach przedwojennych na studiach zajmował się właśnie twórczością Wyspiańskiego.

MuzyZazwyczaj kolejne zdobycze są nieplanowane. Albo sam coś wypatrzę, albo w antykwariacie coś mi zostanie zaprezentowane. Przypadkiem trafiłem również na najnowszą, ponad 500-stronicową biografię Wyspiańskiego pióra autorki Muz młodej Polski, Moniki Śliwińskiej. Wiwatowski gdyby jeszcze żył, to by (to) czytał.

Autorka opowiada m.in. o nieustannej walce autora Wyzwolenia ze śmiercią (Szybko doświadczył jej obecności – już jako dziecko przeżył śmierć matki i młodszego brata.), czyli o tym, co stało się tematem pracy magisterskiej Wiwatowskiego zatytułowanej Wyspiański – poeta śmierci. Ale to nie jedyne jego kontakty z „czwartym wieszczem”. W ostatnim roku II RP były Dwa „Wyzwolenia” Wyspiańskiego opublikowane w „Kurierze Literacko-Naukowym” (nr 16 i 18), recenzja Wyzwolenia w „Ateneum” (nr 2) i w końcu „Kocia muzyka” Przybyszewskiego. Wojna Orzeszkowej z Sienkiewiczem. Sienkiewicz o „grafomanie” Wyspiańskim w „Kronice Polski i Świata” (nr 14). Trzy z jedenastu tekstów Wiwatowskiego, o których istnieniu wiemy. Poza tym to, co oczywiste. Czytał Wyspiańskiego, czytał o Wyspiańskim, żeby wspomnieć tylko Antyk Wyspiańskiego Tadeusza Sinki (dwa wydania, Kraków 1916 i Warszawa 1922) czy Za murami Elsynory (Warszawa 1935). Po 16 czerwca 1939, kiedy zdał egzamin magisterski, poszedł w stronę Orzeszkowej. O niej chciał pisać doktorat.

FantomAle Wyspiański na swój sposób nigdy nie opuścił Tadeusza. Co najmniej od lata 1943 roku Tadeusz myślał o śmierci. Mogło być to wynikiem psychicznego wyczerpania kilkoma latami wojny, mogło wynikać z choroby – od końca lat 30. leczył się na gruźlicę. Unikał planowania własnej przyszłości tłumacząc to przeczuciem, że nie przeżyje wojny. Ale i śmierć, jak i Wyspiańskiego, wcześnie go doświadczyła. Najpierw odszedł ojciec, a gdy miał 16 lat – matka. Po 1939 towarzyszyła mu stale. Prawdopodobnie nigdy nie nauczył się radzić sobie z nią. Krótko przed wybuchem Powstania Warszawskiego załamał się po śmierci przyjaciela.

Mogło być oczywiście tak, że Wesele, Akropolis i Noc Listopadowa tak wpłynęły na Tadeusza, że zaczął więcej rozmyślać o Wyspiańskim, o śmierci. Tego jednak w żaden sposób nie da się udowodnić. Za mało wiemy. Ale i tak historii Tadeusza Wiwatowskiego bez Wyspiańskiego, a więc i bez książki Śliwińskiej, opowiedzieć się nie da. Nie da się napisać biografii oficera AK i historyka literatury bez wiedzy o tym, jak wyglądała konspiracyjna codzienność oraz jaką rolę w życiu Wyspiańskiego odegrała śmierć, a w końcu – jak oba te elementy ze sobą współgrały. Bo świat jest jednak odrobinę bardziej skomplikowany niż czasem może nam się wydawać. I może to jest to „coś”, dla czego warto mówić i pisać o Wiwatowskim? „Coś” co sprawia, że warto czasem zaryzykować i pójść za opowieścią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Required fields are marked *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>