Lewis i Cercas, czyli o minionej Hiszpanii

grobowiec_lewis

Kraj słońca, flamengo, siesty i jeden z najpopularniejszych celów wakacyjnych wypraw. Kraj kojarzący się z niekończącym się szczęściem. Kraj, którego prawdziwy obraz jest o wiele bardziej skomplikowany.

Paul Mason, brytyjski dziennikarz, w swoim niepokojąco prawdziwym reportażu Skąd ten bunt, wędrując śladami zamieszek wybuchających na całym świecie, trafił w końcu na Puerta del Sol, plac w Madrycie, gdzie 15 maja 2011 roku rozpoczął się protest młodych Hiszpanów przeciwko sytuacji w kraju. „Kiedy spojrzymy na wskaźniki bezrobocia w Hiszpanii – pisze Mason – cały ten gniew przestaje być tak zagadkowy: do połowy 2011 roku bezrobocie wśród młodych mieszkańców tego kraju wynosiło 46 procent”. I choć sytuacji w ojczyźnie Pablo Picassa i Pedro Almodovara daleko było do kryzysu w Grecji, to jednak protesty do jakich doszło tam w latach 2011-12 uświadomiły reszcie świata, że w miejscu kojarzącym nam się przede wszystkim z tym co dobre i wesołe, jest też miejsce na problemy, smutek i niezadowolenie.

Najsmutniejsza piosenka świata
anatomia_chwiliW ten niejednoznaczny obraz znakomicie wpisuje się twórczość jednego z najwybitniejszych kompozytorów XX wieku, Joaquina Rodrigo. Urodzony w 1901 roku w Sagunto, niedaleko od Walencji, nad samym Morzem Śródziemnym, już w wieku czterech lat stracił wzrok. Jak sam później przyznawał, właśnie to mogło zaprowadzić go w stronę muzyki.

Zdecydowanie najważniejszym momentem w jego karierze artystycznej stało się skomponowanie w 1939 roku Concierto de Aranjuez, wystawionego po raz pierwszy w Barcelonie w listopadzie 1940 roku. I choć początek i koniec Concierto… zdają się idealnie wpasowywać we wszystko to, z czym może kojarzyć się Hiszpania – Allegro con spirito oraz Allegro gentile są lekkie, żywe i radosne – to jednak to pełne smutku, niepewności i strachu Adagio, środkowa część, przeniknęło do kultury jako najbardziej znany fragment całości. Adagio, które Rodrigo pisał pod wpływem osobistych tragedii, śmierci dziecka oraz choroby żony, jak i tego, co działo się na świecie.

oszustNie jest to jedyny przykład na to, jak hiszpańska muzyka potrafi być daleka od powszechnych o niej wyobrażeń. Ślad tego odnajdujemy u Javiera Cercasa, pisarza, dziennikarza na co dzień pracującego w „El Pais”, autora m.in. Anatomii chwili i Oszusta. W swoich Żołnierzach spod Salaminy, powieści wydanej w Hiszpanii w nakładzie 500 tys. egzemplarzy, przetłumaczonej na kilkanaście języków, wychwalanej m.in. przez Susan Sontag, a przez Artura Domosławskiego nazwanej „jedną z najpiękniejszych pieśni przeciwko śmierci”, opowiada o historycznym śledztwie, jakie prowadzi niespecjalnie utalentowany dziennikarz, Javier Cercas (sic!). Szukając śladów wydarzeń z lat wojny domowej, spotyka się z najróżniejszymi osobami. Z jedną z nich umawia się w niczym niewyróżniającym się barze:

„Zamówiłem drugi dżin z tonikiem i usiadłem w ogródku. (…) W tym czasie pojawiło się dwoje młodych Cyganów, z key-boardem, mikrofonem i głośnikiem i zaczęło przygrywać klientom. Mężczyzna grał, a kobieta śpiewała. Grali głównie paso doble; (…) wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszałem słowa do Westchnienia za Hiszpanią [hiszp. Suspiros de Espana] (…): Hiszpanio, u twych stóp / wzdycha tęsknie serce. / I czuję śmiertelny ból, bo oddalam się Hiszpanio, od ciebie, bo wyrywają mnie z klombu róż”. Koniec końców powieściowy Cercas „słuchając tej piosenki” pomyślał, „że chyba nie ma smutniejszej na świecie”.

To co było i już nie ma
glosy_lewisWestchnienie za Hiszpanią miał szansę usłyszeć kilkadziesiąt lat wcześniej Norman Lewis, brytyjski reporter i autor książek podróżniczych. Jak sam przyznawał, Hiszpanię znał pod wieloma względami lepiej od rodzinnej Anglii. Spędził tam sporo czasu zarówno przed drugą wojną światową, jeszcze zanim hiszpańska wojna domowa pochłonęła setki tysięcy ofiar, jak i po niej, kiedy kraj pod dyktaturą Franco leczył rany. Ślady jednej i drugiej Hiszpanii utrwalił w Grobowcu w Sewilli oraz Głosach starego morza, gdzie opowiada o miesiącach spędzonych nadmorskim Farol, które „było pełne kotów i z tego powodu często je nazywano Pueblo de los Gatos, czyli >>kocią wioską<<”.

Krok po kroku zdobywał zaufanie miejscowych rybaków, ludzi przesądnych, których łatwo było do siebie zrazić, choćby i przez nieuwagę. Jednak cierpliwość popłaciła. Udało mu się w końcu na tyle do nich zbliżyć, że pozwolili mu wypływać ze sobą na połowy. Żyjąc wśród nich miał okazję do obserwowania ich zwyczajów – m.in. ślubów. „Małżeństwa zawierano w kościele, czyli w miejscu, do którego rybacy żywili głęboką, zabobonną niechęć, czemu dawali wyraz w dość widowiskowy sposób. Upojony brandy pan młody, słaniający się i z jednej strony podpierany przez przyszłą teściową, a z drugiej przez narzeczoną, był odprowadzany w pobliże kościelnych wrót, po czym wszyscy mężczyźni, zagrzewający go pożegnalnymi okrzykami, robili w tył zwrot i brali nogi za pas. Do samego kościoła towarzyszyła mu jedynie gromadka niezłomnych staruszek”.

Jego opisy są o tyle cenne, że pochodzą z czasów, kiedy Hiszpania zmierzała w stronę tego, co znamy dzisiaj – pięknych plaż, luksusowych hoteli i nieprzebranych tłumów turystów spragnionych radości. Ale jest też inna Hiszpania. Spokojniejsza, bardziej nostalgiczna. Czekająca na odkrycie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Required fields are marked *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>